Po trzecim wezwaniu Melissy podnoszę się, zamykam oczy i
próbuję przypomnieć sobie dzisiejszą noc. Była 3:57, kiedy nagle coś wyrwało
mnie ze snu. W sumie nic nowego. Zlana potem, obudziłam się o tej godzinie co
zawsze.
Wstaję, podchodzę do kalendarza i skreślam kolejny dzień,
mojego nędznego życia. Otwieram drzwi i w tym samym momencie łapie mnie
przeraźliwy ból w czaszce, który natychmiast sprawia, że osuwam się na podłogę.
Nie wiem co się dzieje. Zaciskam oczy z całej siły i marzę o tym żeby kłucie w
czaszce ustało. Ukazuje mi się mężczyzna. Blondyn, wysoki, dobrze zbudowany. Krzyczy,
woła o pomoc. Ból narasta, a ja nadal go widzę. Chyba próbuje przed czymś
uciec. Mężczyzna znika, a uczucie ucisku momentalnie ustaje. Otwieram oczy,
wszystko, jest na swoim miejscu. Wstaje i uświadamiam sobie, że mój oddech jest
przyspieszony tak jak każdej nocy. Kątem oka patrzę na zegarek i uświadamiam sobie,
że jeżeli za piętnaście minut nie zjawię się w szkole, moje oczy znowu ujrzą
gabinet dyrektorki. Okropna, żółta farba pokrywająca ściany pomieszczenia
przyprawia mnie o mdłości, a myśl, że jeżeli pójdzie tak dalej, będę spędzać
tam więcej czasu niż na samych lekcjach, sprawia, że zaczynam tęsknić za
uporczywym bólem.
Schodzę na dół, do kuchni i w miejscu gdzie kiedyś witała
mnie mama, dzisiaj stoi tam Melissa obściskująca się z tatą.
-Yhym. Nie przeszkadzajcie sobie. Przyzwyczaiłam się. –
mamroczę cicho pod nosem
-O dzień dobry Alisson! – mówi to odpychając lekko Melissę,
która nadal nie zauważyła, że już nie są sami.
Biorę jabłko i szybko ulatniam się z pomieszczenia.
Wychodząc z domu myślę o dzisiejszej nocy, o przeraźliwym bólu, a także o
nieznajomym, którego sylwetkę i twarz pamiętam doskonale. Był wysoki, dobrze
zbudowany. Jego piękne, niebieskie oczy, były dokładnie takie, jak mamy, ten
sam odcień, to samo, tajemnicze spojrzenie. A jego blond włosy, były jednymi z ładniejszych
jakie widziałam. Kiedy stanęłam przed szkołą uświadomiłam sobie, że przez całą
drogę rozmyślałam tylko o nim. Zarumieniłam się, a jednocześnie było mi za
siebie wstyd. Nie byłam, i nigdy nie będę dziewczyną tego typu. Dziewczyną,
która zmienia chłopaka jak skarpetki, na nocowaniach u koleżanek gada o zapatrzonych
w siebie lalusiach, którzy boją się tylko i wyłącznie o to, czy ich grzywka,
nadal stoi na tym samym miejscu, a także nie lata z dekoltem do pasa, czy w
spodenkach do których równie dobrze mogłaby nie zakładać majtek.
Moje rozmyślenia przerywa dzwonek na lekcje, co oznacza, że
dzisiaj także będę mogła z uśmiechem powitać panią dyrektor Harris. Za pewne
nie zabraknie także pani Perry. Woźnej, której za pewne będę musiała pomagać po
lekcjach. Lubię tą staruszkę, i wydaje mi się, że ona także darzyła mnie
sympatią. W końcu pomagałam jej bardzo często.
Wchodzę do szkoły i szybko biegnę do klasy. Otwieram drzwi i
pierwsze co przykuwa moją uwagę to chłopak. TEN CHŁOPAK. Chłopak, którego
widziałam dzisiaj rano. Wysoki, blondyn, o niebieskich oczach. Siedzi sobie jak
gdyby nigdy nic i ukradkiem na mnie spogląda. Szybko, opuszczam głowę, po czym
słyszę jeden głośny wrzask nauczyciela matematyki:
-Alisson! Do dyrektora!
Nadal czekam na jakiekolwiek uwagi dotyczące błędów, itd. :)
Mam też nadzieję że wam się spodobało ;) Rozdział 3 niebawem...:)
Emilka
o kurczę! jestem bardzo ciekawa kim on jest i jak rozwiniesz wątek :) oby tak dalej
OdpowiedzUsuńMiło mi to słyszeć :) Mam nadzieję, że nie zawiodę ;)
Usuń